Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu

Klubowe zakończenie sezonu rowerowego w Koninie - Gosławicach 16 - 18 października 2015

Aż nie chce się wierzyć, że zakończenie sezonu rowerowego KTR Sigma 2015 już za nami, a naszym rowerkom stuka kolejny roczek. Tegoroczna organizatorka Ewa zaprosiła nas do Gosławic.

I tak 16 października ruszyliśmy w kierunku Konina. Zjeżdżaliśmy się przez całe popołudnie. Każdy według własnych potrzeb i możliwości. Trzy osoby Beata, Andrzej i Rysiu Rurka pokonali całą trasę na rowerach. Niektórzy podjechali mniejszy lub większy kawałek pociągiem. Jeszcze inni skorzystali z samochodów, co też jest bardzo przydatne zwłaszcza, kiedy wiezie się własne i podrzucone przez innych wypieki. Od razu wspomnę, że były to dzieła Danki, Kasi, Wiesi i Zosi. Kilka osób skorzystało z uprzejmości Andrzeja - kolegi z konińskiego klubu Ciklo. Otóż przejął ich w Koninie i poprowadził do najciekawszych miejsc. Zatem był pomnik konia, milowy słup drogowy, piękne Bulwary Nadwarciańskie. Podobno tam stoi taki jakby przydrożny przybornik z narzędziami przydatnymi rowerzystom w razie awarii. Ciekawa sprawa. Potem był wspólny obiad i razem pognali do Gosławic. Na pewno uczestnicy tej wycieczki osobiście podziękowali, ale to miło móc pisać o takiej spontanicznej pomocy. W każdym razie w późnych godzinach popołudniowych byliśmy już wszyscy na bazie, czyli Szkolnym Schronisku Młodzieżowym.

Ewa i Jej prawa ręka Danka - nasza urocza i pogodna sympatyczka na początek zaserwowały nam kiełbaski z grilla. Pogoda na tyle dopisała, że nawet dosyć długo posiedzieliśmy na dworze. I pewnie bylibyśmy jeszcze dłużej gdyby nie to, że w świetlicy czekała na nas pierwsza porcja słodkości. Nikt się nie opierał. Tam też Ewa rozdała każdemu kartki z zadaniem konkursowym. Jak się później okazało Jej magiczne małe pudełko, chyba po herbacie zmieściło nie tylko agrafkę, ale też słonia i 23 inne przedmioty. Następnego dnia rano ruszyliśmy na zaplanowaną trasę. Pierwszy punkt był tuż, tuż. Na godz. 9.00 byliśmy umówieni do Muzeum Okręgowego. Zdecydowaliśmy się na zwiedzanie z przewodnikiem. I dobrze, bo bez niego każdy "przeleciałby", trochę pooglądał i niewiele wiedział. Pan chciał nam bardzo dużo opowiedzieć, ale musieliśmy ograniczać mu czas, by móc zrealizować nasz plan. Chyba nie był z tego zadowolony. W każdym razie w spichrzu przywitała nas rekonstrukcja słonia leśnego. Żeby spojrzeć mu w oczy musieliśmy wejść na piętro. Stojąc na dole byliśmy pod jego ogonem. Na szczęście prawdziwe były tylko fragmenty kości i nie spotkała nas tam niemiła niespodzianka. W pomieszczeniach zamku były stałe lub czasowe wystawy, poświecone różnej tematyce. Chłopcy jak zwykle na dłużej zatrzymali się przy okazach broni, dziewczynki bardziej zainteresowały się biżuterią. Dworek szlachecki został wybudowany po to, by uwolnić z magazynów zalegające tam różne przedmioty - wyposażenie dworu XVIII / XIX. I w ten sposób powstał ciekawy obiekt do zwiedzania.

W sąsiedztwie Muzeum stoi Kościół p.w. św. Andrzeja Apostoła. Ksiądz nie mógł poświęcić nam czasu, ale za to kościół był otwarty i udostępnił pieczątkę. Przy kościele czekali na nas kolejni zaprzyjaźnieni rowerzyści z Ciklo: Dorota, Sławek i Bogdan. Od tego momentu to oni stali się naszymi przewodnikami, spełniając nasze życzenia i prowadząc po konińskich okolicach. Wpierw pojechaliśmy do Kazimierza Biskupiego. Tam zwiedziliśmy Klasztor Misjonarzy Świętej Rodziny oraz Kościół p.w. św. Marcina. Mieliśmy okazję zapoznać się z historią Pięciu Braci Męczenników. Kolejnym punktem miał być Licheń. Ponieważ w między czasie zrodziły się też inne pomysły, więc nasza grupa podzieliła się. Część postanowiła powoli zawrócić. Beacie, Andrzejowi i Tadziowi zależało na przedłużeniu trasy, by móc zobaczyć odkrywkę węgla brunatnego w Kleczewie. Pognali więc z zaprzyjaźnionym Bogdanem. Pozostała, większa część grupy zgodnie z planem w towarzystwie Doroty i Sławka z Ciklo pojechała do Lichenia. Fajna trasa, prawie w 100 procentach asfaltowe drogi, niezbyt szerokie, mało uczęszczane. Ponieważ nie musieliśmy pilnować drogi mogliśmy skupić się na podziwianiu okolicy. Co prawda słońce nas nie rozpieszczało, ale niewielka mgła na horyzoncie otulająca drzewa w jesiennych barwach nadawała im szczególnego uroku.

Licheń przywitał nas przelotnymi opadami deszczu, które towarzyszyły nam już do końca dnia, a nawet następnego. Zauważyliśmy w pewnym momencie pewną zależność pomiędzy Izy czerwoną peleryną przeciwdeszczową, a deszczem. Jak tylko ją zdjęła zaraz zaczynało kropić. Niestety nie dała się namówić na nie zdejmowanie jej wcale, przez co naraziła nas na chwilowe moknięcia. Sanktuarium Matki Boskiej Licheńskiej każdy z nas znał już wcześniej. Jedni byli tam dawno temu, inni już znali go takim jak jest obecnie. Byliśmy w najważniejszych punktach tego szczególnego miejsca. Wszystkie grupy szczęśliwie wróciły do Gosławic. Myślę, że każdy mógł zaspokoić swoje potrzeby krajoznawcze czy też duchowe. Pożegnaliśmy się z naszymi Prowadzącymi z Ciklo. Jeszcze raz serdecznie dziękujemy, za poświęcony dla nas czas. Nie błądziliśmy, co o tej porze roku, kiedy szybko robi się ciemno jest bardzo ważne, szczególnie gdy się jest na "obcym" terenie. Ewa rozdała kolejne zadanie konkursowe i dała nam trochę czasu na jego rozwiązanie oraz przygotowanie się do biesiady. Pyszna zupa typu kociołek rozgrzała nas i postawiła na nogi. Po południu dojechał do nas Piotr, przywożąc kolejne placki. Ale była wyżerka. Ewa została uhonorowana za swoje 50-letnie członkostwo w PTTK. Potem było ogłoszenie wyników konkursów. Genia i Jola Świderska jak zwykle nie zawiodły dowcipem rozwiązując konkursy. W tym miejscu słowa uznania dla naszej sympatycznej sympatyczki Danusi, dzięki której pula nagród była obfita i różnorodna. A potem były długie Polaków rozmowy... Nadszedł niedzielny poranek. Niestety deszczowy, ale wciąż nie tak zły, by nie mógł być jeszcze gorszy. Spora grupa pojechała do Bieniszewa, by uczestniczyć we Mszy św. w Klasztorze Ojców Kamedułów. Była to okazja, szczególnie dla kobiet, dla których wejście na teren Klasztoru jest ograniczony. Po raz pierwszy uczestniczyłam w zwykłej mszy św. bez żadnych śpiewów, tylko słowo mówione.

Nadszedł czas pożegnania się. Gorycz rozstania osłodziliśmy sobie zanurzając paluchy w słoiku z miodem malinowym, który Wiesia kupiła u Ojców Kamedułów. W tym miejscu można by powiedzieć, że sezon rowerowy 2015r został zakończony. Teoretycznie tak, a praktycznie jeździmy dalej, aż do rozpoczęcia sezonu. I ja tam byłam miód i...,a co widziałam i słyszałam to opowiedziałam. Zapraszam do galerii.

©Jola Walkowiak