Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu
Tropami smętka Warmia i Mazury 3.07 -18.07.2010
Odnieśliśmy nie tylko zwycięstwo pod Grunwaldem, ale także w perfekcyjnie przygotowanej wyprawie organizowanej od roku przez Wiesię.
Sobota 03.07.10 wyjazd samochodami, pociągami i w finale spotkanie 17 osób w pięknym zadbanym mieście - Olsztynie. Przyjechali z Ostrowa Wlkp., Rawicza, Ostrzeszowa, Krotoszyna a głównie z Poznania. Generał jak się okazuje ma wszędzie rodzinę i dali nam schronie dla trzech samochodów, witając chlebem i solą a konkretnie napojami w ten upalny dzień. Pogoda na zamówienie, dla niektórych zbyt gorąca, ale jakże łaskawa dla wszelakich wypraw. Spotkanie robocze - omówienie przez Komandora spraw organizacyjnych i tylko jeden dzień nas dzielił od wyboru Prezydenta.
Niedziela 04.07.10. Wszyscy uprawnieni do głosowania pojechali do najbliższego lokalu wyborczego i zakreślili daną osobę. Po wykonaniu obywatelskiego obowiązku Wiesia pokazała lwi pazur. Mordercza jazda w gorącym, wilgotnym lesie, strome wzniesienia i zjazdy, docelowo dotarcie do punktu widokowego. Każdy przystanek okupiony daniną krwi wściekle kąsających komarzyc i nienaturalne swędzenie całego ciała. Z braku Andrzeja, Wiesia go zastępując przekroczyła samego mistrza, dając nam nieprzeciętnego czadu. Uwieńczeniem tego survivalu był punkt widokowy idealnie zasłonięty przez rosłe drzewa i tylko głęboko w dole wijąca się rzeka Łyna. Zjazd na dół i wzdłuż tej rzeki dotarliśmy do Dywit, dalej do Brąswałdu. Kościół tam stojący na wzniesieniu ma ciekawe i niespotykane dojście do niego - a mianowicie tą drogą jest łąka. Ciekawym miejscem jest Barkweda - miejsce bitwy o przeprawę Łyny pomiędzy wojskami Napoleona wygranej z koalicją rosyjsko-pruską. Dalej Polejki i Mątki drogami gruntowymi. I nowość, gdzie tylko możliwe robiliśmy przerwy nad jeziorami do kąpieli. W tym wypadku taplaliśmy się w jeziorze Ukiel w Olsztynie. Druga nowość, nie było obowiązku jazdy z Komandorem, każdy kto sobie zażyczył innej trasy to jechał. Mówisz - masz. Generał, Ewa, Kasia, Antek z wnukiem, Józef, Jurek z Rawicza i Pirat (nowa ksywka zastępująca sapera - Ryśka) pojechali do Kętrzyna, Wilczego Szańca oraz Św. Lipki razem - 117 kilometrów.
Poniedziałek 05.07.10 Tym razem wspólnie do Barczewa i po drodze kąpiel w jeziorze Wadąg. Zwiedzanie Barczewa i znowu kąpiel w jeziorze tym razem Trackim. Wyjątkowo drogi asfaltowe. Wieczorem przywitanie Stasia i jego radosny okrzyk "Dyrekcja czuwa, dyrekcja radzi, dyrekcja nigdy cię nie zdradzi". Po raz pierwszy kapituła spotkała się w komplecie, Stasiek, Józef i Michał. Stasiu nie byłby sobą i rzucił parę nominacji przypominając, że kapituła jest praworządna, ale nieprzeciętnie przekupna.
Wtorek 06.07.10. Osiem osób popędziło bezpośrednio do Rucianego Nida a dziewięcioro spokojnie do Pasymia na pociąg przez Kleberg Wielki, Rusek Wielki oraz Grzegrzółki (ulubione słowo Steffena Mollera). W Klebergu Wielkim, zobaczyliśmy bawiące się na kocyku dzieci przed głównym wejściem do Kościoła, przyznam widok zgoła nietypowy. Kąpiel w tym dniu odpadła poprzez załamanie się pogody i drobny deszcz Tylko Magda, w oczekiwania na przyjazd pociągu, wykąpała się w pobliskim jeziorku. W Rucianym Nida dotarliśmy do położonego w samym lesie kapitalnego pensjonatu " Sosenka". Warunki wymarzone także dla kibiców piłkarskich. W Pensjonacie miejsce na grila, oraz restauracja z olbrzymim ekranem i mecz Urugwaj - Holandia. Każdy kibicował komu chciał i pił regionalne nie pasteryzowane świetne piwo z tutejszej browarni. Nazwa adekwatnie brzmiała do słów "Świeże" lub "Rześkie".
Środa 07.07.10. Do Mikołajek poprowadził nas szlak rowerowy wzdłuż jeziora Śniardwy. Miasto nastawione na bogatego turystę, obfitująca w mariny i różniaste przystanie jachtowo-żaglowe. Będąc samodzielni na naszych wehikułach, dotarliśmy na drugą stronę do Dybowa skąd roztaczał się piękny widok na rozwidlenie j. Mikołajskiego na j. Bełdany i j. Śniadrwy. Dojechaliśmy tam wzdłuż zrujnowanych budynków i siedząc na kanapie stojącej przy samej wodzie podziwialiśmy Mazury. Powrót wzdłuż brzegu i przy pomocy promu znaleźliśmy się po przeciwnej stronie j. Bełdany. Wjechaliśmy na teren oddany we władanie konika polskiego. Podła wyboista, zaniedbana asfaltowa szosa wiodła wzdłuż tego rezerwatu a ciekawostką był wjazd i wyjazd na ten obszar. Ruchome rurki metalowe nanizane na pręty dają możliwość przejazdu samochodom, ale odstręczają wyjście konikom, nie mogących utrzymać poziomu kopyt podczas próby przejścia. Powrót przez śluzę Guziankę regulującą poziom wody pomiędzy zatoką Piekiełko a jeziorem Guzianki a przy okazji przejście dla jachtów i żaglówek i cały proceder związany z napełnianiem śluzy. Wszystko jest wykonywane bez pomocy pomp, tylko zamykanie i otwieranie furt odbywa się za pomocą prądu. Wieczorem grilowanie i oglądanie meczu Niemcy - Hiszpania. Kibicowaliśmy oczywiście Niemcom a inaczej Polsce B - dwaj najważniejsi piłkarze Podolski i Kloze to nasi. Józek i Stasiu - papużki nierozłączki, Pirat oraz na swoje nieszczęście Profesor pojechali do Ryn i Giżycka zaliczając 93 kilometry. Dlaczego nieszczęście, ponieważ szczupły Józek i jeszcze szczuplejszy Stasiek sprawiają wrażenie słabeuszy i poniektórzy z lekką pogardą patrzą na ich postury - błąd. Są szybcy, cholernie wytrzymali i pomimo swoich sześćdziesięciu paru lat, długość trasy, to dla nich żaden problem.
Czwartek 08.07.10. Wzdłuż jeziora Nidzkiego dojechaliśmy do perełki krajobrazowej umiejscowionej w Leśniczówce Pranie. Murowano-drewniane ukwiecone budynki zbudowane na wysokim brzegu, kamienna promenada spadająca do samego jeziora nie tylko mogły, ale na pewno były swoistą muzą dla Ildefonsa Gałczyńskiego. Tam powstały największe formy poetyckie między innymi "Kronika Olsztyńska", "Niobe", "Wit Stwosz". Tak uduchowieni i poezyjnie nastawieni zostaliśmy nie drastycznie ale wprost brutalnie przez Wiesię wpuszczeni w piachy ciągnące się 10 kilometrów od Karwicy Dużej do Leśniczówki Przyrośl. Co w czasie jazdy każdy myślał o naszej Komandor - można sobie tylko wyobrazić?. W ramach rekompensaty zatrzymaliśmy się w luksusowym hotelu Jabłonka, niektórzy zjedli obiad, inny rozłożyli się w wygodnych leżakach przy samej wodzie. Była kąpiel , opalanie i tak zrelaksowani dojechaliśmy do rozkopanego Piszu. Otrzymane fundusze od Uni owocują remontami, nowymi drogami, nowym placem - jednym słowem generalny remont. Dojazd do Ruciane - Nidy z braku mostu zastąpiony tymczasowo przeprawą pieszą po czynnych torach kolejowych. Dzisiaj tylko Antek z wnukiem pojechali do Mrągowa.
Piątek 09.07.10. Druga nowość wprowadzona przez Wiesię, połączenie jazdy rowerem z innymi środkami przemieszczania się, w tym wypadku - spływ kajakiem. Z bazy do Ukty dojechaliśmy 6 kilometrów. Rowery pod nadzorem. przesiadka do busa - 13 kilometrów dojazd do przystani i już kajakami po rzece Krutyni. Pięć godzin relaksu. Tym razem potężny problem miał Józek ze Stasiem, który krzykiem ogłaszał że do wanienki nie wsiądzie. Gdy po wielu negocjacjach udało się Stasia wsadzić do kajaka, to przez cały spływ, na znak buntu nie odezwał się słowem. Inne wejście smoka miał Antek. Wchodząc jedną nogą do kajaka, kajak zaczął się odsuwać, Antek rozpoczął wykonywać szpagat, a że ma długie nogi to trochę potrwało i powoli jak w zwolnionym filmie klapnął dupskiem do wody. Na tej wysokości w koszulce miał dokumenty, komórkę, aparat fotograficzny. Aż tu nieprzeciętny zwrot akcji. Ewa K. szczupła, drobna kobietka rzuciła się na ratunek i pomogła błyskawicznie podnieść takiego byka jak Antek i przy okazji uratowała wszystko od zamoczenia. Spływ odbywa się w kapitalnej scenerii stworzonej przez samą przyrodę , na szczęście nie zepsutej ludzką ręką, pięknie opisaną przez Wańkowicza "Na tropach smętka" w 1936 roku. Po drodze przenosiny w Krutyńskim Piecku -gdzie na drodze rzeki stanął młyn wodny a w połowie trasy postój i pożywne duże placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną. Tym razem tylko ręce pracowały i to niezbyt intensywnie - pomagał leniwy nurt rzeki. Urok mazurów widać w całej krasie i od strony lądu i od strony wody.
Sobota 10.07.10. Wyjazd 9 rano i w Rogu Niedźwiedzia pierwsza kąpiel. Rysiu vel saper a obecnie pirat dokonał abordażu na innego rowerzystę i tylko odniósł lekkie rany. Poprzez lasy puszczy Piskiej dojechaliśmy do śluzy Karwik kierując się mapą na której są zaznaczone drogi rowerowe. Niestety koniec drogi, teren ogrodzony i zakaz przejazdu. Dopadliśmy jakiegoś gościa, który mówił o zakazie, o swoim urlopie - ale nie przewidział możliwości perswazji naszej Komandor. Jak to Wiesia robi, że umie przekonać do swoich racji - nie dość że nas puszczono to jeszcze poinformowano jak dojechać do szosy po przeciwnej stronie. I tu chylę głowę przed Wiesią, po lesie, po trawie, po polu bez problemów dojechaliśmy do Zdorów a następnie dotarliśmy na półwysep zwany Ostrowem Szerokim. Z nieba żar a ciepła jak w wannie woda zmuszała do kąpieli. Powrót przez Strzechy Wielkie, Jedlin i Karwik drogą leśną - wspaniała przyroda. Później asfaltową - jak mawiał Andrzej - ale nuda, przez Wejsuny do Rucianego Nida. Siedem osób zwiedziło klasztor Starowierców, cerkiew, dojechali do Mrągowa - oczywiście zobaczyli amfiteatr, skrytykowali jezioro Dzięgiel za brudną wodę, zjechali górę czterech wiatrów, wrócili a zegary wskazywały pokonanie 92 kilometrów. Pirat zauważył że jego palec od nogi sinieje i co będzie dalej. Stasiu coś wspomniał o praworządnej kapitule - nieprzeciętnie przekupnej, że Rysiek jak postawi drobny alkohol to Michał i Józek mu ten palec bez problemu utnie i po sprawie. Pirat nie wykazał entuzjazmu pomimo ostrzeżenie, że to gangrena. Jakoś kapituła nie miała szczęścia napić się na krzywika.
Niedziela 11.07.10. Dzień wolny - każdy robił co chciał. Sześć osób wybrało się na jacht a odpowiedzialnym za tych szaleńców został pirat. Ale o tym później, po ich przyjeździe. Papużki - nierozłączki myknęli do Mrągowa zaliczając wieżę Bismarcka i spotkali potomka tego polakożercy - mogli mu za dziadka nałożyć pompkami. Antek z wnukiem popędzili swoimi ścieżkami a cztery osoby jadąc wzdłuż Krutyni objeżdżali rezerwat dróżkami rowerowymi. Przejeżdżając nad rzeką Krutynia w miejscowości Rosocha, Michał powiedział, że bez skonsumowania naleśnika z jagodami nie ruszy ani kroku dalej. Warto było - naleśniki wspaniałe aż teraz ślinka cieknie. Zaliczyli rezerwat Zakręt, następnie kąpiel w jeziorze Mokrym - obcowanie z nieskażoną naturą - to olbrzymie atuty Mazur.. Wioska Wojnowo, ludzi co kot napłakał a tu masz - cztery religie Wieczorem spotkanie i oczywiście szanty może nie śpiewane, ale z wypiekami na twarzy przez jachtmenów opowiedziane. Jacht typu Giga balastowo - mieczowy, wynajęty za nieduże pieniądze po okazaniu papierów żeglarskich przez pirata, wypłynął z pięcioma osobami. Początek na pagajach, aby uniknąć zderzenia w przesmyku do pełnego jeziora. Walnięcie w jakiś luksusowy jacht mogło przynieś duże problemy. Na otwartych wodach kapitan Rysiek pokazał zęby wilka morskiego i nie puszczając rumpla pożeglował, przechylając łajbę do granic możliwości, bawiąc się strachem pięciu neofitów. Generał siedząc trochę niefortunnie na drodze booma, otrzymywał od czasu do czasu mocne walnięcie w głowę - ale na szczęście przeżył. Funkcje I oficera pełniła doskonale Kasia, a zazdrośni wspominali coś o balaście. Pirat w blasku chwały i sławy przywiózł wszystkich całych i zdrowych i już nikt nie miał wątpliwości co do jego umiejętności żeglarskich - a jak. Na sam koniec finał piłkarski Holandia - Hiszpania - najbardziej nudny mecz mundialu.
Poniedziałek 12.07.10. Jedenaście osób popędziło rowerami do Ukty i przesiedli się do kajaków. Sześcioro, każdy pojechał gdzie chciał, a zwłaszcza Stasiek, już dużo spokojniejszy, bo nie musiał wsiadać do wanienki. Józek po pierwszym przejeździe, wiedział, że nie namówi Staszka na kajak i od razu zaproponował dalszą jazdę, tam gdzie wzrok nie sięga. Wracając do kajaków - za Wańkowicza propaganda niemiecka uważała, że spływ rzeką Krutynią jest najpiękniejszy na całym Pojezierzu Mazurskim i w ogóle w Prusach Wschodnich, i za jedyną w tym rodzaju w całych Niemczech. (w czasie plebiscytu w 1920 roku, Mazurzy w większości opowiedzieli się za przyłączeniem do Prus Wschodnich). Wańkowicz nie byłby sobą, wymieniając jeszcze piękniejszy krajobraz, widziany z kajaka, Czarnej Hańczy i dach z listowia nad Suchą Rzeczką leżący w Polsce. Jedno trzeba przyznać - spływ jest dla wszystkich trochę wrażliwych na piękno dużym przeżyciem i obecnie należy także do Polski. Postój w połowie trasy w Nowym Moście i zakończenie trasy w Iznocie. Jednak Komandor miała swój tajny plan i wykorzystując kajaki popłynęliśmy przez zatokę Iznocką, wzdłuż jeziora Bełdany i dokonaliśmy abordażu na plażę miasteczka Eden od tyłu. Nie musieliśmy kupować dość drogich biletów, bo nie przewidziano tam żadnych kas ani posterunków. Miejsce dziwaczne, położone w przepięknym miejscu, cała masa różnych rzeźb, począwszy od monumentalnych posągów do przeróżniastych twarzy, pokracznych krasnali poprzez meble i całe zabudowania. Taki artystyczny hepenning, taka artystyczna paranoja. Skwar, całe otoczenie w pełnym słońcu i cudowna mazurska przyroda - dla takich momentów warto żyć. Z ciekawostek - słynne "cukier krzepi" i "Lataj Lotem" - kto powiedział i rozpropagował - oczywiście Melchior Wańkowicz. Przewidziany przyjazd Beaty i dobrowolna delegacja czekająca na stacji, wzruszyła naszą vice-prezes. Po przyjeździe do ośrodka za Jej namową, kto chciał łapał za kostium kąpielowy, za kąpielówki i hajda nad jezioro.
W 600 lat po bitwie pod Grunwaldem
Wtorek 13.07.10. Niestety - wszystko co piękne kiedyś się kończy i przyszedł czas pakowania, ładowania sakw na rowery i zmiana miejsca pobytu - 50 kilometrów do Szczytna. Po drodze byłe miasteczko Pupy a obecnie Spychowo i pokiereszowany, okrutnie brzydki Jurand. Zmiana nazwy i już wszystko pasuje do Sienkiewiczowskiej zmyślonej powieści "Krzyżacy" napisanej "ku pokrzepieniu serc". Kąpiel, która już weszła do naszego kanonu zwiedzania, zresztą jesteśmy w krainie tysiąca jezior. Szczytno miasto opanowane przez małe krasnale zwane pofajdokami, rozsławione przez lidera "Czerwonych Gitar" Klenczona, czyste i schludne. Opuszczając ośrodek w Ruciane-Nida, wiedzieliśmy że warunki pobytu będą się tylko pogarszać. W schronisku młodzieżowym spotkaliśmy Macieja z Wrześni i jego kolegę jadącego spod Grunwaldu - wieczorne rozmowy i spanie w potwornie dusznej wąskiej izbie.
Środa 14.07.10. Ostatni przejazd 73 kilometry do Nowej Wsi Ostródzkiej. Pogoda, która nie sprzyjała nam praktycznie cały rok, dała podczas wyprawy w rekompensatę wspaniałe słoneczne dni. Trasa niełatwa, momentami trudne podjazdy. Wszyscy szukali źródła Łyny i tylko Wiesi i Beacie udało się znaleźć - taką zawziętą mamy dyrekcję. Wiesia miała zaznaczony na trasie cmentarz z 1914 roku i pochowanych w masowych grobach obok siebie 1100 żołnierzy rosyjskich i 351 żołnierzy niemieckich. Oczywiście zwiedziliśmy go czytając na malutkich nielicznych kamiennych tabliczkach nazwiska i szarże. Polska ziemia to jedno olbrzymie pobojowisko i niezwykle krwawa historia. Dojechaliśmy szosą wijącą się wśród pięknych lasów, pełno zieleni do bardzo, ale bardzo zaniedbanego ośrodka. I pierwszy i na szczęście jedyny zgrzyt na całej wyprawie. Domki rozrzucone na wzgórzu trochę bez składu i ładu, a w środku łóżka, krzesła, stolik, szafa wyposażenie kuchenne, trochę naczyń, czysta pościel, firanki w oknach. Kran z wodą na zewnątrz obsługujący kilka domków, a ubikacja i umywalki z ciepłą wodą daleko na dole. Za każdy prysznic dodatkowa zapłata. Wiesia zdając sobie sprawę ilu chętnych weźmie udział na 600-lecie Grunwaldu, już od stycznia zaczęła szukać miejsc z braku jakiegokolwiek. Pozostał do dyspozycji ten ośrodek. Sfinalizowanie rezerwacji udało się to dopiero w maju, tak długo właściciel zwlekał . Wiadomo że właściciel - kto by to nie był, wykorzysta sytuację do maksimum - i tak to się stało. Nie wymienię osób, które głośno wypowiedziały sarkastyczne słowa do Wiesi, ale na pewno nie są warci nazwy globtroter. Przykre, że w większości słychać było panów, panie wykazały więcej hartu i zaradności. Koszt jednej doby 25 złotych na ziemiach mazurskich, 13 kilometrów od Grunwaldu - warto się ugryź w język. Na dole ciepłe jezioro w którym można było spłukać codzienny kurz - za darmo.
Czwartek 15.07.10. Wiesia pociągnęła 13 osób do Nidzicy. Do celu jechaliśmy przez Tymowo,Michałki, Rączki a spowrotem przez Szerokopaś ,Kownatki, Turowo, Zybułtowo. Trasa bardzo ładna widokowo do Nidzicy, troszeczkę górek, powrót do bazy już dużo lżejszy. Antek z wnukiem i Michał pojechali na pole grunwaldzkie. Przejazd z miejsca pobytu na pola Grunwaldu - to jeden koszmar. Droga tranzytowa - już normalnie zatłoczona, a do tego vipy w autobusach pilotowane przez ryczące syrenami samochody lub motocykle. Jazda rowerem jak w najgorszych snach. Droga z drzewami obliczona na dwa tiry i dalej palca nie wciśniesz. Mam lichą nadzieję że obecny Prezydent poprawi ten stan rzeczy - naobiecywał złote góry, niech chociaż zrobi bardziej bezpieczną drogę a może dróżkę rowerową. Harcerze jako pomysłodawcy inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, mają coraz mniej do powiedzenia bo pałeczkę bezpodstawnie przejęli politycy - wykorzystując coraz większe zainteresowanie Polaków. Rzeczywiście rozmach całej imprezy jest imponujący - ale o tym opiszę w sobotę. Dzień 15.07.10 jest rzeczywistym dniem rocznicowym bitwy na której był Prezydent Polski, Litwy i inne ważne osobistości, i dla nich odbyła się próbna inscenizacja.
Piątek 16.07.10. Staszek i Józek -wyjechali na trasę wcześniej. Beata, Jurek, Ewa, Zbyszek, Kasia, Jola pojechali do Olsztynka i zwiedziły skansen zabudowań kurpiowskich, mazurskich i litewskich. Bardzo ciężki odcinek od Olsztynka do Gierzwałdu - ale za to piękne widoki. Zdesperowany szef kapituły - Stasiek ponowił nominacje przypominając o praworządnej kapitule - nieprzeciętnie przekupnej i niestety nikogo nie zainteresował. Magda nie chciała zostać markizą, padły wszystkie konkursy piękności i niestety kapituła musiała się obyć ze smakiem i sama sobie postawić piwo. Na następnym rajdzie zostanie odświeżony statut z dopiskiem, że wszyscy uczestnicy będą zobligowani pod karą grzywny do postawienia kapitule przynajmniej jednego piwa na tydzień bez odwołania.
Sobota 17.07.10 Lejtmotywem całej wyprawy i ostatnim akordem pobytu na ziemi warmińsko - mazurskiej był Grunwald a ściślej mówiąc - inscenizacja bitwy z 1410r. Pierwsze wystartowały dziewczyny i zadzwoniły o niesłychanym korku i jeździe tylko lewą stroną szosy. Zapakowaliśmy do sakw najpotrzebniejsze rzeczy a głównie picie i hajda do przodu. Wyjeżdżając z bocznej drogi na trasę Olsztynek - Grunwald tylko 13 kilometrów, ukazał się nam niespotykany widok. Sznur samochodów zajmujący szczelnie na szczęście tylko prawą stronę ulicy w żółwim tempie przesuwał się na miejsce bitwy. Jak się okazało na całej trasie nie było centymetra wolnej przestrzeni a my dziękowaliśmy Bogu, że jedziemy rowerami. Bez większego ryzyka dość szybko dojechaliśmy do celu. Tam rozdzieliliśmy się na paroosobowe grupki i już indywidualnie zwiedzaliśmy obozowiska, miejsce śmierci komtura, muzeum. Rycerze tam skupieni, poubierani w szaty z tamtego okresu nie myli się od paru dni, jedząc strawę opisaną przez kronikarzy i zachowując obyczaje wówczas obowiązujące. Przybyli Litwini, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy, Anglicy, Francuzi, Belgowie i inni. O godzinie 14 przy 200 tysięcznej widowni zaczęła się bitwa opisana przez Gala -Anonima. Inscenizacja imponująca z jeźdźcami na koniach, zakutych w prawdziwą zbroję, efektami pirotechnicznymi, łucznikami wypuszczających całe roje strzał i prelekcji prowadzonej przez lektora niskim ale wyraźnym głosem, oddającym atmosferę tego ponurego okresu. Nieprzeciętny upał jak żniwiarz powalał zemdlonych widzów na ziemię a z rycerzy wyciskał ostatnie poty. Można sobie było wyobrazić, zakutych w stal machających przez parę godzin ciężkim mieczem rycerzy. Ten krwawy sport mogli znieść tylko twardziele i zahartowani w bojach woje - takich parę tysięcy Pudzianowskich. Po bitwie widzowie ustawieni w szpalery dziękowali przechodzącym wycieńczonym oddziałom rycerskim, głównym bohaterom przedstawienia, którzy rozbierali się po drodze i polewali wodą. Któryś z rycerzy krzyknął -piwa i wszystkim zrobiło się sucho w ustach. Powrót dużo wolniejszy pomiędzy samochodami, motocyklami, rowerzystami i przede wszystkim pieszymi. Po drodze obiad i już normalnie wzdłuż samochodów do ośrodka. Wszyscy pobiegli nad jezioro i ochłodzić się i zmyć z siebie grunwaldzki kurz. Wieczorem zamknięcie lampką szampana kolejnej wakacyjnej wyprawy - rajdu "Warmia i Mazury oraz Grunwald" Stasiek szef kapituły uroczyście nazwał Wiesię Królową i niech tak zostanie na wszech czasy - Boże chroń Królową.
Epilog - Czytając ponownie "Na tropach smętka" Wańkowicza aż niedowierzam jak w 25- letnim okresie to wszystko tak diametralnie się pozmieniało. Smętek to pejoratywne określenie krzyżaka, ciemiężcy nienawidzącego warmińsko-mazurskiego ludu. Powstanie Prusów Wschodnich i niebywałe dotacje i fundusze mające na celu kolonizację oraz zniemczenie autochtonów. Mazurzy po plebiscycie w 1920 opowiadając się za przynależnością do Prusów Wschodnich generalnie mówili mową polską twierdząc i myśląc że to mowa mazurska. Wysiłki wykonywane przez Niemców oby zgermanizować te ziemię, oprócz wydanych ogromnych pieniędzy dawały mizerne rezultaty zapominając o przykładzie poznańskim gdzie odniosły wprost przeciwny skutek. Po II wojnie światowej nakreślający nowy układ społeczno - polityczny spowodował że ten piękny zakątek znalazł się w granicach Polski i o dziwo ludzie tu mieszkający mazurzą ale i także mówią poprawną polszczyzną. To jak po zasianiu trawy w parku, władze budują dróżki po których powinni wszyscy chodzić. Jednak po czasie pojawiają się nowo wydeptane i one wyznaczają gdzie najchętniej i może najkrócej się chadza. Jak sami widzicie Wiesia zrobiła kompilację pięknej przyrody, zakręconej historii warmińsko-mazurskiej i imponującej inscenizacji bitwy pod Grunwaldem. Wprowadziła nowości - to czas na kąpiel, spływ kajakami, że nie wspomnę o 10 kilometrowej piaszczystej drodze pokonanej częściowo pieszo a także możliwość podzielenia się na grupki jadących w różnych kierunkach. Uważam ten wyjazd za najbardziej relaksowy i przepiękny przyrodniczo - krajobrazowy. Dzięki Komandorze
Mazurska piosenka:
Wysad ze stodołe
Spojrzał, skąd obłoki
Ach mój Boze Wsechmogoncy
Jak ten świat seroki
P. s. podsłuchałem że kapituła od razu po przyjeździe bierze się za nowelizację statutu