Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu

Zlot Przodowników Turystyki Kolarskiej Myszków 29.05 - 06.06.2010

Zloty przodowników są zawsze spektakularne, robione z dużym rozmachem i co najbardziej deprymuje organizatorów - są przyrównywane do innych, zazwyczaj najlepiej przygotowanych i świetnie poprowadzonych. Atutem tych spotkań jest zawsze inne miejsce i pokazywanie najpiękniejszych zakątków tego regionu, przy czym ogromne znaczenie ma pogoda, która w tym wypadku częściowo zawiodła.

Sobota 29.05.10 569 osób zameldowało się i zostało rozlokowane w byłym internacie, a dość duża grupa zdecydowała się spędzić te kilka dni w namiocie. Przygotowania trwały praktycznie cały rok. Budynek pusty i niszczejący został w miarę możliwości dostosowany - po pierwsze odgruzowany, niektóre sale odmalowano, udrożniono kanalizację, sanitaria - przygotowano salę i jako stołówkę, i jako salę konferencyjną. Na zewnątrz dla mieszkających w namiotach organizowano na okrągło, ciepłą wodę, umywalki, prysznice, lustra i toj-toje. Zapewniono dopływ prądu - wykorzystany głównie do suszenia mokrych rzeczy. Także został wyznaczony plac do zabawy a nawet przywieziony żółty piasek do plażowej siatkówki, będący niestety przez cały czas pod wodą.

Niedziela 30.0510 wyjazd na krótką trasę do Żarek i powrót do Myszkowa. Po raz pierwszy w historii zjazdów, zakochani w sobie rowerzyści wzięli ślub cywilny w urzędzie w Myszkowie. Kawalkada wszystkich uczestników 60 zlotu z parą młodą w rikszy na czele, dojechała na stadion miejski, gdzie nastąpiło uroczyste otwarcie. Grochówka, napoje nie wyskokowe, występy grup dziecięcych a na finał koncert zespołu Czerwony tulipan. Cała uroczystość odbyła się w otoczce chmur burzowych na szczęście niegroźnej dla zaślubionej pary.

Poniedziałek 31.05.10 zwiedzanie w Leśniowie Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej, Patronki Rodzin. Z ciekawostek - obraz Matki Boskiej Częstochowskiej w 1382 roku przewożony przez księcia Władysława był tu o 2 dni wcześniej niż na Jasnej Górze. Czytając historię obrazu nie znalazłam nic na ten temat ale dobrze brzmi. Także legenda o cudownych właściwościach źródła który tam wypływa powoduje przyjazd wielu turystów i wiernych Część jechała rowerami szlakiem Orlich Gniazd przez Mirów, Bobolice do Lelowa a reszta w Lelowie miała przygotowany spływ na pontonach. Z powodu dużej ilości chętnych pakowano po trzy osoby i powodowało to przewrotki, na szczęście bez konsekwencji. Zwiedzono grób cadyka Dawida Bidermana w Lelowie i spróbowano żydowskiego jedzenia w rynkowej restauracji. W drodze powrotnej na szczęście niedużo deszczu i po pokonaniu 100 kilometrów, mycie w integracyjnej łazience.

Wtorek 01.06.10 po górach i dolinach, mozolnie trudnym wjazdem dojechaliśmy do zamku Morsko-Bąblowiec. Zmieniając troszkę trasę(my poznaniacy!!) dojechaliśmy do źródeł Warty w Kromołowie. W Pilicy ładny ale zniszczony zamek i Ogrodzieniec - zamek na skale. Trochę o rzeźbie terenu. Widoki piękne, wjazdy uciążliwe ale krótkie i długie - bardzo szybkie zjazdy. Teren mocno pofałdowany - ale to nie jest Jura Częstochowska czy zdecydowane góry - po prostu ni pies ni wydra. Dopiero po paru dniach organizm przyzwyczaja się do różnych wzniesień i pedałowanie jest z czasem coraz łatwiejsze. W tym dniu wykręciliśmy następną stówkę kilometrów.

Środa 02.06.10 - deszczowo. Pojechaliśmy samochodem po trasie Siewierz - Koziegłowy. Na usprawiedliwienie - gdyby nastąpiła konieczność zmiany miejsca to oczywiście jazda rowerem nawet w najgorszych warunkach nie ma znaczenia - po prostu trzeba dojechać i basta. Mieliśmy stałą bazę i po co moczyć rowerowe papcie. Tyle tłumaczenia - zobaczyliśmy ruiny zamku w Siewierzu i miła wizyta w muzeum, a w Koziegłowach pozwoliliśmy sobie na ciacho. W czasie zorganizowanej wycieczki autokarowej przez organizatorów Generał zakupił w Pszczynie zadaszenie co diametralnie spowodowało zmianę pogody na słoneczną.

Czwartek 03.06.10 dojechaliśmy do polanki pod zamkiem Okrężnik - bardzo fajna ścieżka rowerowa, prowadząca w pobliżu źródeł Zygmunta i Elżbiety, starej pstrągarni i groty niedźwiedzia - niezapomniane widoki. Złoty Potok - muzeum Zygmunta Krasińskiego a później przyjazd do Mirowa. Po drodze przez parę kilometrów zobaczyliśmy koszmar w lesie po'' tajfunie''. Drzewa powykręcane przez potworną diabelską moc , połamane jak zapałki, opuszczone i zdeptane. Ale stojące kikuty już nieśmiało zielenieją i znowu pną się do góry. Świętowaliśmy zdany egzamin przodownika turystyki kolarskiej Ryszarda Paterka - niekłamanego mistrza w rzucaniu beretem.

Piątek 04.06.10 Zamek Olsztyn i z powrotem. Organizatorzy zadbali o strawę duchową i doczesną. Kto chciał po każdym przyjeździe mógł potańczyć - pierwsze dni niestety w kaloszach, oraz niedrogo zjeść pajdę chleba ze smalcem lub pasztetem. Gotowano różne zupy - o smaku regionalnym np. żurek jakże różnym od naszego wielkopolskiego. W tym dniu ugotowano w dużym kotle boczek, ziemniaki, warzywa i uraczono nas wszystkich. Były przemowy, podziękowania a sam szef PTTK Lech Drożdżyński pochwalił za organizację i wręczył różne nagrody. Wieczór zakończono ogniami bengalskimi - ładnie brzmi - prawda, a także żywiołowym tańcem.

Sobota 05.06.10 - duża ilość osób szykowała się do wyjazdu. Służby porządkowe wyznaczone przez organizatorów zaczęły likwidację kuchni, namiotów służących do przechowywania rowerów i całej infrastruktury porobionej na zewnątrz. W budynku przy pomocy harcerzy wynoszono pożyczone materace, łóżka polowe, koce. Pustoszało także pole namiotowe. W tym dniu już pojedynczo lub parami zwiedziliśmy w Żarkach słynne targowisko z kamiennymi stodołami służącymi obecnie jako stragany. Wracając zahaczyliśmy o wyspę ptasią i powrót

Sumując - wysiłek organizatorów olbrzymi - popsuty na początku paroma deszczowymi dniami - nie poszedł na darmo. W żołnierskich warunkach uczestnicy zjazdu znosili uciążliwości z humorem i bez narzekania. Przecież nie przyjeżdżamy do sanatorium, lecz zobaczyć następny kawałek pięknej Polski i to różni dobrego zaprawionego w bojach turystę od przeciętnego zwiedzającego. Dlatego ta spora gromada ludzi, świetnie się znająca, spotyka się co roku w innym miejscu, dobrze bawi, zwiedza swój kraj, nie licząc kilometrów wszędzie dojedzie, ma zawsze uśmiechniętą twarz oraz miły witający gest powitania.

©Wiesia