Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu

Rowerowy zjazd rzeką Wisłą i nie tylko II etap 2009

Przedmowa

Dzień pierwszy Lublin-Kozłówka-Puławy 83 kilometry

27 (sobota) czerwca 2009 r na dworcu głównym w Poznaniu spotkała się 13 osobowa ekipa rowerowa pod przywództwem Wiesi, skłonna pokonać wszystkie trudności związane z drugim etapem Rowerowego Zjazdu rzeką Wisłą i nie tylko od Puław do ujścia Wisły w Sobieszewo - Świbno. Do kompletu brakowało Stasia i Michała. Stasiu miał dojechać z Ostrzeszowa do Poznania i czekać za nami, Michał ze względu na pracę miał tygodniowe spóźnienie. Dyrekcja w składzie niezmiennym, Wiesia - komandor, Andrzej - prowadzący, reszta uczestników - same szarości dnia jesiennego. Początek, jak zwykle zawiły i skomplikowany. Oprócz Stasia wszyscy stawili się na peronie. Przyjazd składu z wagonami typu pulman, brak wagonu rowerowego i tylko pomieszczenie dla kilku rowerów nie wzbudziło entuzjazmu wśród nas. Oczywiście przy pomocy wszyscy - wszystkim poradziliśmy sobie z załadowaniem całego sprzętu. Brak wagonów przeznaczonych dla rowerzystów będzie komplikował życie tak długo aż ktoś z PKP ostatecznie nie rozwiąże tego wydawałoby się prostego problemu. Do Lublina przybyliśmy o godz 8 rano. Kawa , śniadanie w dworcowej knajpce i w drogę. I jak tu lubić dyrekcję - 80 kilometrów na nocleg do Puław. Po drodze zwiedzanie pałacu Zamojskich w Kozłówce i po morderczej nocy i upalnym dniu wreszcie czas na wypoczynek.Wieczorem jakby nam było mało, dokonaliśmy obrzędu szprychówki na nowym rowerze Kasi - oczywiście małym piwem. Stasiu na pytanie Wiesi zadane przez telefon co porabia i dlaczego nie przyjechał do Poznania, beztrosko odpowiedział że jest w ogrodzie i na czas przyjedzie do Poznania w niedzielę. Wiesia odpowiedziała, że lepiej się spotkać w Puławach bo tam obecnie jesteśmy. W telefonie tylko zagulgotało i padło niewyraźne zdanie - ty baranie lub ośle - troszkę później - przepraszam mówię do siebie i precyzyjna odpowiedź - będę.

Prolog

Dzień drugi Puławy-Czarnolas-Dęblin-Maciejowice 83 kilometry

Jest dobrze , ale nie jest tragicznie (duchota)

Takimi słowami przywitał się Stasiu w Puławach z resztą uczestników. Nie czekając na komentarz, o co chodzi, odpowiedział - wiem, brzmi to bezsensownie i o to chodzi. Popatrzeliśmy na Stasia trochę ze strachem - może mu coś jest, ale na szczęście po paru godzinach już był sobą. Słowa te były leitmotivem całej naszej wyprawy. Początek rajdu dla neofitów był, co nieco stresujący. Dwie Ewy, Jola i Romek musieli wypić wodę pobraną ze źródeł Wisły przez Wiesię rok temu. Woda brunatna z jakąś zawiesiną, trzymana przez cały rok w plastikowej butelce, nie źle zatęchła.Biedaki wypili a jakże i na szczęście przeżyli. Romek pomimo upału jakoś niechętnie patrzył na plastikową butelkę. Czarnolas bez lipy - tak to się porobiło, że obecnie Jan Kochanowski miałby problem pod jakim drzewem pisałby swoje treny. Nocleg w Maciejowicach i przy okazji byliśmy na święcie straży pożarnej. Gospodarz Tadeusz Kostecki u którego wszyscy nocowaliśmy, prekursor pracy z trudną młodzieżą oraz pierwszych rodzinnych domów dziecka - to od niego wzory pobierał Marek Kotański. Fascynat historii i potomek właścicieli Maciejowic,raczył nas własnoręcznie zrobioną nalewką z liści czarnej porzeczki, a wieczornym opowieściom nie było końca .To od gospodarza dowiedzieliśmy się o zbudowanym tutaj w 1410 r moście drewnianym spławionym rzeką Wisłą do Czerwieńska, gdzie został złożony i po którym przeszły wojska polskie pod dowództwem Króla Władysława Jagiełły podążające na Grunwald.

Dzień trzeci Maciejowice-Studzianki Pancerne-Warka-Czersk 72 kilometry

Jest dobrze, ale było tragicznie (upał i klęski bitewne)

Maciejowice, klęska wojsk Kościuszkowskich z Rosjanami. Przeprawa promem po wzburzonej i wezbranej Wiśle - 3 metry powyżej stanu. Studzianki, same pola - zapomniany i zaniedbany obelisk wspominający bitwę pancerną z Niemcami, niestety przegraną. Straszne piachy. Z bardziej radosnych chwil dla piwoszy, miejscowość Warka, miasteczko pięknie położone na wysokiej skarpie rzeki Pilicy a także osiedle Winiary - miejsce urodzenia Pułaskiego. Droga otoczona sadami czereśniowym wiedzie na górę zamkową w Czersku. Tu nocleg i popołudniowy wspólny obiad w agroturystyce . Później spacer do zamku i wdrapanie się na wieżę zamkową skąd roztaczał się piękny widok na dolinę Wisły. Staszek jako jedyny z kapituły postanowił jednak sypnąć awansami i tak - Czesiek został kandydatem do przyszłych wyborów prezydenckich, Jola została nominowana hrabianką a Beata księżniczką. Wszyscy, aby otrzymać te nominacje musieli reszcie postawić po piwku. Może te poczynania Staśka wyglądają na niezbyt poważne, ale wprowadzały dużo humoru a co najważniejsze przymuszały do integracji całego zespołu.

Dzień czwarty Czersk-Góra Kalwaria-Konstancin-Warszawa 48 kilometrów

Jest dobrze, ale prysznicowo (pierwszy deszcz - 20 minut)

Z powodu braku możliwości przeprawy promowej z Gassy do Konstancina,do Warszawy dojechaliśmy lewą stroną Wisły przez Górę Kalwarię do Wilanowa. Zwiedzając park otrzymaliśmy nieprzewidziany solidny prysznic. Ciekawostką było pełne słońce a 20 minut lało nie wiadomo skąd. Schroniliśmy się pod konarami drzew. Następnie Łazienki - park oraz pałac który dla turystów,o 15-tej już był zamknięty przywitały nas tylko pawie. Nocleg pod mostem Poniatowskiego i na tym bym sprawozdanie zakończył. Zabrzmiało fatalnie a tak naprawdę spaliśmy w hotelu na barce, gdzie warunki były bardzo przyzwoite a cena przystępna. Siedzieliśmy na pokładzie spacerowym pod parasolami chłodząc się napojami i wsłuchiwaliśmy się w szum wezbranej królowej rzeki Wisły od czasu do czasu przerywanej hukiem jadących pociągów przez most.

Dzień piąty Warszawa-Warszawa 26 kilometrów

Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze (zwiedzanie Warszawy rowerem)

Rano Stasiu i Czesiu wybrali się po mamroty do serialowych Wilkowyjów (faktycznie Jeruzal) a reszta na zwiedzanie Warszawy do parku Łazienkowskiego i dalej. Zdjęcia pod pomnikiem Chopina, fotki przy dziwnym rowerze przy zamku Ujazdowskich i przejazd przez centrum Warszawy. Dość sprawnie pokonaliśmy trasę do muzeum Powstania Warszawskiego - zwiedzanie. Dotarcie na cmentarz Powązkowski - zwiedzanie a także zaskakujące spotkanie z pasjonatem Powązek, młodym człowiekiem, który opowiedział nam w skrócie historię cmentarza. Dalej Starówka - Barbakan, Stary Rynek, Katedra, Zamek Królewski, Kolumna Zygmunta, Nowy Świat, Syrenka przy moście i powrót na barkę. Dwaj zdobywcy rancha, powrócili i przywieźli ze sobą dwa mamroty do degustacji. Wino za 4,50 było obrzydliwe w smaku i pachniało karmelkami. Miłe wieczorne spotkanie z Teresą - naszą przyjaciółką a także zapaloną rowerzystką, mieszkanką Warszawy i jej koleżanką. Wspomnienia przy piwie, chipsach i paluszkach. Jako Poznaniacy trochę krzywo patrzymy na zarozumiałych Warszawiaków, tym razem było i wesoło i fajnie.

Dzień szósty Warszawa-Izabelin-Modlin-Czerwińsk nad Wisłą 91 kilometrów

Jest dobrze, ale tragiczny ciąg historii (upadek świetności Czerwieńska nad Wisłą)

Pożegnanie z Warszawą i przejazd bulwarem nadwiślańskim do Bielan. Dalej do Dyrekcji Kampinowskiego Parku Narodowego w Izabelinie, krótkie zwiedzanie i na Palmiry. Droga brukowa a jakżeby inaczej, gdzie trochę nas wytrzęsło. Oczywiście złośliwość dyrekcji nie ma sobie równych - wybór dróg leśnych przez Kampinoski Park Narodowy trącił trochę sadyzmem.. W upał dojechaliśmy do Modlina i pocałowaliśmy klamkę. Wszystko zamknięte na głucho, brak informacji turystycznej i nic nie wiedząca ochrona obiektu. Szczęście nam jednak sprzyjało, podjechał jakiś samochód i kto wysiada ? Pani przewodnik która musiała zwrócić klucze i dzięki temu wchodzimy na wieżę Twierdzy Modlin. Warto było. Niezwykły widok spotkania czystych wód Narwi z brunatną wodą Wisły. Docelowo nocleg w "Siódmym niebie" w Czerwińsku. Czerwińsk nad Wisłą to miasteczko o bogatej historii i pięknie położonym Opactwie Kanoników Regularnych z XII w. Obecnie gospodarują tu Salezjanie. Przebywali tu królowie Wł.Jagiełło z Witoldem idąc na Krzyżaków, król Jan Kazimierz i król Zygmunt III Waza. Przygnębiające jest to że miasteczko swoją świetność już dawno utraciło. Stasiu cały czas gryzł się z myślami jak rozwiązać sprawę kapituły. Jako pojedyncza osoba nie może nikomu nic obiecać, - ale już wiedział - poczekam na Michała.

Dzień siódmy Czerwińsk nad Wisłą-Wyszoród-Dobrzyków -Płock 68 kilometrów

Jest dobrze, ale prawie tragicznie (droga wzdłuż wału bez picia)

Wyszogród, przejazd przez stalowy most nad potężnie rozlanymi, mętnymi wodami Wisły zasilonymi wodami Bzury. Dawny drewniany rozebrano. Kawałek szosą i znowu wewnętrzny chichot dyrekcji - droga wzdłuż wału - 20 kilometrów w upale bez możliwości zakupu płynów. Ładne widoki z wału na dziką królową naszych rzek - odcinek nie poprawiony ręką ludzką .Po drodze truskawkowe pole i przerwa na popas .Na horyzoncie Płock - dawna stolica Mazowsza. Nocleg w agroturystyce. Przyjazd Michała, który natychmiast wpadł w łapska Stasia. Został z braku Józka dokooptowany do rady starców - tfu - rady mędrców i tworząc kapitułę Staszek ustalił kolejność dat zaklepania nominacji. Na pierwszy ogień poszła Jola i przy okazji Romek, którzy upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu. Obydwoje jechali po raz pierwszy a Jola załatwiała sobie awans na hrabiankę.

Dzień ósmy Płock-Dobrzyń nad Wisłą-Włocławek-Nieszawa 99 kilometrów

Jest dobrze, ale także miłe zaskoczenie (spotkanie Rysia na tamie we Włocławku)

Nie tylko Dyrekcja nam robiła psikusy. Wiadomość z hotelu w Bydgoszczy o braku miejsca noclegowego dla nas, mocno zdenerwowała Wiesię. Przez rok czasu Wiesia dopinała różne terminy noclegów, posiłków i innych ważnych rzeczy - a tu masz babo placek. Uruchomiła gorącą telefoniczną linię, uzyskała kilka numerów i szczęśliwie dość szybko załatwiła spanie w schronisku młodzieżowym. Nastąpiła zmiana pierwotnej trasy gdzie z Włocławka mogliśmy jechać tylko lewą stroną Wisły. Powodem był nie kursujący prom w Nieszawie. Przejeżdżając przez tamę, siedzący nieopodal na murku mężczyzna z potężnie załadowanym rowerem przypominał Ryśka. Dyrekcja o tym wiedziała anonsując wcześniej miłą niespodziankę. Znając specyficzny humor naszej Dyrekcji, oczekiwaliśmy samych fatalnych wiadomości - a tu popatrz, pierwszy raz wykazali troszkę serca. Okrzyki radości i ze wszystkimi prawidłowy niedźwiedź z buziakami na przywitanie. Rysiek mając kilka dni wolnych, postanowił je spędzić z nami. Jadąc dalej mijaliśmy wielki krzyż poświęcony i upamiętniający miejsce śmierci księdza Popiełuszki. Obiad i nocleg był załatwiony u sióstr zakonnych. Nocowaliśmy w szkole a zamówiony obiad został dostarczony w garnkach. Garkuchnią spontanicznie zajęli się Ewa, Beata i Michał. Tak wydawali, że nawet po dokładkach jeszcze zostało na drugi dzień. Obiad palce lizać. Wieczorne spacery wzdłuż Wisły w świetle księżyca zakończyły następny dzień.

Dzień dziewiąty Nieszawa-Ciechocinek -Toruń 36 kilometrów

Jest dobrze, ale było wrednie (dyrekcja już nie kryła satysfakcji z uciążliwości jazdy po piachach)

Z Nieszawy dotarliśmy do Ciechocinka i zrobiliśmy sobie krótką przerwę na inhalację. Zostały do tego wykorzystane tężnie - niestety słabo zasilane solanką i co denerwuje - za opłatą. Chodząc po pięknie utrzymanym parku zdrojowym szukaliśmy fontanny z figurkami Jasia i Małgosi. Znaleźliśmy a jakże i lekki wstrząs - Jasiu jak malowany a Małgosia lepiej nie mówić - nos jak u czarownicy i jakaś zołzowata. Jak już na wstępie zaznaczyłem dyrekcja poprowadziła nas niezłym szlakiem rowerowym niestety bardzo krótko, a resztę trasy przeciągnęła po piachach do samego Torunia. Nocleg wypadł na lewym brzegu Wisły z widokiem na Starówkę. Żeby się dostać jak najszybciej na drugą stronę przeprawialiśmy się tramwajem wodnym, kiedy nastąpiło oberwanie chmury. Widok niezapomniany - ściana wody zatarła kontury brzegów a łódź płynęła jakby zawieszona w powietrzu. Zwiedzanie Starówki obiadek, piwko i powrót .Część grupy, ponownie wybrała się do miasta, żeby zobaczyć operę Nabucco graną na powietrzu, oraz fajerwerki.

Dzień dziesiąty Toruń -Ostromecko -Bydgoszcz 66 kilometrów

Jest dobrze, a nawet urzędowo (eskorta policyjna)

Z Torunia do Bydgoszczy po drodze zaliczyliśmy Stary Toruń i znaleźliśmy pierwotną lokację miasta. Aby dotrzeć z Ostromecka do mostu Fordońskiego na Wiśle jadąc po szosie pojawił się zakaz jazdy rowerem. Wiesia pytając patrolującego samochodem policjanta o prawidłową drogę do mostu, zaproponowała eskortę. Policjant wyraził zgodę uprzednio spisując dane naszego komandora, wyjaśniając dlaczego użył sygnałów świetlnych i bocznymi drogami poprowadził nas do mostu. Przez most Fordoński do Bydgoszczy, dojechaliśmy do połączenie ujścia Brdy z Wisłą i dobrą drogą rowerową popędziliśmy w stronę centrum miasta. Do schroniska zabrakło kilka kilometrów, niebo zaciągnęło deszczowymi chmurami i czekało. Wybrało moment, gdy Andrzej wymieniał dziurawą dętkę i dało nam czadu. Półgodzinna ulewa. Kto mógł szukał jakiegokolwiek dachu, okapu nakładając na siebie kurtki, czy peleryny? Wiesia zachęcała do dalszej jazdy, motywując, że przejeżdżające po ulicy samochody i tak nas dokładnie zmoczą? Posłuchaliśmy ale na szczęście deszcz przestał padać a dobra ścieżka rowerowa była bezpiecznie oddalona od jezdni.W tym czasie pożegnał się z nami Rysiek, którego wolny czas nieubłaganie upłynął i musiał wracać do domu. Niestety spóźnił się kilka minut na pociąg i żeby nie czekać pojechał rowerem do Gołańczy i tam już pociągiem prosto do Poznania. Według harmonogramu ustalonego przez Stasia i Michała zostało wypite piwo postawione przez Jolę i Romka i Magdę. Romek dziękując za udział nadmienił, że szybkość 18 do 24 km na godz. jest niezła, chociaż wolałby jechać szybciej.

Dzień jedenasty Bydgoszcz-Jarużyn -Chełmno-Grudziądz 93 kilometry

Jest dobrze, ale dziwacznie (przez długi czas jazdy rowerem drogowskazy pokazywały kilka kilometrów oddalenia od Bydgoszczy)

Z Bydgoszczy do Grudziądza jadąc dość długo, drogowskazy cały czas wskazywały na kilka kilometrów od Bydgoszczy - gdzieś Dyrekcji uciekał prawidłowy szlak. Dotarliśmy jednak do Chełmna. Miasto jest położone na skarpie nad Wisłą gdzie zaliczyliśmy morderczy wjazd na górę. Podziwialiśmy bardzo zadbany imponujący kompleks klasztorny . Tacy mistrzowie jak Czesiek i Generał łapali całą masę różnych pieczęci w najdziwniejszych miejscach. Miasto wpisane w rejestr zabytków. Odpoczęliśmy na rynku w cieniu drzew i podziwialiśmy ładne widoki przepływającej w dole Wisły. Dotarliśmy do Grudziądza na nocleg w akademiku. Podczas wieczornego spotkanie w holu, dosiadł się do nas starszy pan także zapalony rowerzysta i spytał skąd jesteśmy i gdzie jeździmy. Mówiąc o Nord Cap wspomniał, że zapoznał Zbyszka z Poznania. Zawołaliśmy naszego Zbyszka i za chwilę byliśmy świadkami miłej sceny przywitania dwóch rowerowych kolegów. I tak wspominając zamknęliśmy następny dzień.

Dzień dwunasty Grudziądz-Nowe-Opalenie 55 kilometrów

Jest dobrze, ale strasznie mokro (pierwszy etap od początku do końca w deszczu)

Budząc się wiedzieliśmy, że tym razem aura nam nie popuści - lało momentami jak z cebra. Także nastąpiła zmiana trasy. Z Grudziądza do Opalenia pojechaliśmy lewą stroną Wisły. Prom w Konarzewie został wyłączony z żeglugi ze względu na wysoki stan wody. W takiej pogodzie staraliśmy się o jak najszybsze dotarcie do miejsca noclegowego. Jazda w deszczu ma swoje specyficzne etapy. Pierwszy, gdy, po daszku czapki zaczyna kroplami spadać woda na twarz a w butach robi się wilgotno. Drugi, gdy, po daszku czapki płynie już lekki strumyk a w butach skarpetki nasączone wodą zaczynają mlaskać. Trzeci etap, gdy przejeżdża samochód przez solidną kałużę, oblewa nas od głowy do stóp a my odczuwamy lekkie ciepło nagrzanej od szosy wody i nie robi to na nas żadnego wrażenia. Beata widząc skulone zmoczone postacie zaproponowała po drodze postój w lokalu. Dobrze to wszystkim zrobiło, gorąca herbata i wcześniej zrobione kanapki smakowały nadzwyczajnie. Dojechaliśmy do Opalenia, pochowaliśmy rowery i byliśmy zmuszeni poczekać na gospodynię. Wszyscy zdjęli mokre rzeczy i włożyli zapasowe suche. Po przyjeździe właścicielka zaordynowała już wcześniej zamówiony posiłek i gorącą herbatę.

Dzień trzynasty Opalenie Gniew-Pelplin-Tczew-Świbno 105 kilometrów

Jest dobrze a nawet szampańsko ( Wiesia oddała zabraną źródłową wodę Wiśle na samym końcu jej biegu do Bałtyku)

Od rana suszenie wszystkich zmoczonych rzeczy, ręczników a przede wszystkim butów. Tu brzęczały bez przerwy suszarki do włosów. Dojechaliśmy do Gniew i zwiedziliśmy XIII i XIV wieczną twierdzę komturów krzyżackich w bardzo dobrym stanie. Następnie brukiem - co ta Dyrekcja jeszcze nie wymyśli - do Pelplina. Tam znajduje się druga, co do wielkości budowla sakralna w Polsce , pocysterski gotycki zespół klasztorny z bazyliką oraz ciekawostka - Muzeum Diecezjalne a w nim jedyny w Polsce egzemplarz biblii Gutenberga. Dotarliśmy do Tczewa oglądając z wałów wiślanych most żelazny wybudowany w latach 1851-1857. W tym czasie był to najdłuższy most w Europie o długości 837 metrów. Dotarliśmy do śluzy w Przegalinie - na Martwej Wiśle. Od tego miejsca został dokonany przekop do Bałtyku. Przekop zrobiony przez Prusaków w celu uregulowania Wisły. Praktycznie dotarliśmy do celu naszej wyprawy w Świbnie. Tu nastąpiło przez Wiesię otwarcie plastikowej butelki z nie do końca wypitą źródlaną wodą i wylanie jej do wód Wisły u jej ujścia do morza Bałtyckiego. Na tą wyjątkową okazję wyjęła szampana i otwierając uroczyście oznajmiła zakończenie Rowerowego Zjazdu Rzeką Wisłą i nie tylko Nocleg na Kempingu w uroczym miejscu blisko plaży sprowokował wieczorny spacer. Była to także najdłuższa 105 kilometrowa trasa.

Dzień czternasrty Świbno-Gdańsk-Świbno 75 kilometrów

Jest dobrze, ale prawie tragicznie (przejście pieszo z rowerami z Mikoszewa aż do samego ujścia Wisły - spotkanie z Bałtykiem)

Dzień wolny. Część grupy wykorzystała go jadąc do Twierdzy Wisłoujście, odwiedziła Westerplatte i Gdańsk. Parę osób zostało, poszli na plażę poopalać się a Jola dwukrotnie kąpała się w lodowatej wodzie. O godzinie 19-tej wszyscy spotkaliśmy się w Świbnie i przeprawiliśmy promem do Mikoszewa. Był to ostatni akcent zakończenia rajdu. Najpierw na rowerze, później już tylko pieszo szliśmy wzdłuż nabrzeża do samego końca ujścia Wisły aż do styku z Bałtykiem. Nabrzeże wyłożone kamieniami, z powodu erozji spowodowanej wodą, wiatrem i lodem wypiętrzyły się, powodując solidne szczeliny, w które wpadały koła rowerowe, a idący po nich wyglądał jak noworodek uczący się chodzić. Dyrekcja na sam absolutny koniec wywinęła nam ten karnawał, żebyśmy o wyprawie nigdy nie zapomnieli. Doszliśmy a jakże, niosąc ostatnie metry rower poprzez poszarpane i zatopione w wodzie płyty betonowe. Ostatnia sesja zdjęciowa na samym zetknięciu Wisły z Bałtykiem i szczęśliwe zakończenie. Wspólne zdjęcia nas wszystkich, a następnie odwróconych plecami - na koszulkach jest wyrysowana granica Polski, a strzałka biegnie wzdłuż Wisły od źródła do ujścia. To było logo naszego rajdu . Uroczysta kolacja przy ognisku została przygotowana wspólnymi siłami. Z inicjatywy Beaty każdy wrzucił do wspólnej puli po parę złotych i przy wydatnej pomocy Ewy i Generała zakupiła żywność oraz prezenty dla Dyrekcji. Drobne przemowy i wręczenie Wiesi za kapitalnie przygotowaną wyprawę - butelkę z nalewką bursztynową na wzmocnienie nerwów i serca. Andrzej za doskonałe prowadzenie naszej gromadki otrzymał dzwonek z otwieraczem do butelek Czesiu z tytułu kandydata na prezydenta postawił wszystkim piwo. Kapituła w osobach Stasiu ,Michał stwierdziła, co poniżej. Beata wykazując dużo inicjatywy oraz własnym urokiem osobistym zasłużyła do nominowania na księżniczkę. Tak postanowiła kapituła i zamyka posiedzenie do następnego wyjazdu mając nadzieję w podobnym składzie.

Dzień piętnasty Wyjazd do Gdańska na pociąg do domu

Epilog

Jest dobrze, ale to już koniec

Jak po każdym zakończeniu zawsze jest czegoś żal? Przez dwa tygodnie uczestnicy głównie z klubu Sigma oraz sympatycy pokonali w różnych warunkach 1000 kilometrów. Naśmiewanie się Dyrekcji, że jest bez serca, że wybiera najgorsze szlaki i w ogóle jest okropna ma na celu tylko nasze dobro. Może przy następnej wyprawie stanie się cud i pojedziemy wspaniałą rowerową ścieżką tylko 40 kilometrów. Może po drodze znajdzie się piękne jezioro i postój oraz czas do kąpieli. Może - ale się rozmarzyłem. A teraz poważnie. Wiesia całą wyprawę obejmującą dwa lata przeprowadziła bardzo profesjonalnie. Żadnych kłótni, żadnych zbędnych dywagacji, wyrozumiałość wszystkich do wszystkiego. Nie wszędzie było miło i pięknie - niektórzy mając nawet pretensje starali się tego nie okazywać. Pojedyncze słowa czy utyskiwanie było przez resztę dyplomatycznie przemilczane. Zawiązały się przyjaźnie i są kontynuowane . Na miejscu wszystkich uczestników napisałbym petycję do Wiesi o zorganizowanie następnych wypraw - np. rowerowo - kajakowych, rowerowo - pieszych . Wykazać pomoc w zorganizowaniu, dokonać wyboru najciekawszych miejsc niekoniecznie w Polsce. Takie są obecnie życzenia większości, - bo żal jakby to się miało skończyć. Nie zapomniałem o Andrzeju - ścisła dyrekcja. Dzięki niemu utrzymujemy stałe tempo, przyjeżdżamy na wyznaczone miejsca w planowanym czasie i wierzymy w nieomylność naszego przewodnika. Jak jest naprawdę, tylko on sam o tym wie ? Jak twierdzi Dyrekcja - błąd statystyczny może sięgać 20 % i to powinno wystarczyć? A może wyprawa na żaglach - ahoj.

©globrower